O tutejszej medycynie słów kilka.
Dżungla uczy akceptacji. Tego że nie wszystko wygląda tak jakbyśmy tego chcieli. Tego że nie wszystko pachnie po naszemu. Tego że często dźwięki nie są tymi, które lubi nasze ucho. Tego że jedzenie smakuje jak smakuje.
Zaczynam doceniać to co daje mi miejsce w którym mieszkam. Miejsce z którego wyruszyłam w tę podróż. Zaczynam tęsknić za naszą zimą. Za mrozem na drzewach. Za rześkim, mroźnym powietrzem. Za świeżością, która wypełnia moje wnętrze przy każdym oddechu.
Tutaj powietrze jest ciężkie, wilgotne, ciepłe. Przesycone mnóstwem zapachów. Jakbym wylała na Siebie mnóstwo korzennych perfum, które nie mogą się ulotnić, a ja je ciągle zaciągam nosem i ustami.
Czasami deszcz pomaga. Ale nie dzisiaj. Dzisiaj cały dzień tylko grzmi. Jest duża wilgotność i słońce. Człowiek chodzi cały dzień mokry. Brakuje powietrza. Nawet ptakom się nie chce śpiewać.
Wtedy zaczynam doceniać co moje. Zazdrość umyka, gdy na własne oczy doświadczę. Wtedy krzyczę: ” Mogę być tu jakiś czas, ale potem ja chcę do domu ! ”
Przyjechałam do wioski, wraz z innymi, traktując ją jak lokalne SPA. Często śmiejemy się z tego jak smakuje następny z płynów, który nam podają. Czasami smakuje dobrze, ale czasami …
Radzę sobie.
Kiedy popatrzę na kolor i konsystencję i kojarzę z czymś co mi smakuje, wchodzi dużo lepiej.
Dzisiejszy napój smakował jak rozrzedzona Metaxa. Nie piję alkoholu ale wolę to niż smak kropli żołądkowych. Ja wybrałam wersję z alkoholem. Myślałam też o rozrzedzonym soku pomidorowym. Wizualizacje bardzo mi pomagają.
Reakcje po szklaneczce ziołowej mieszanki są różne. W zależności co Ci danego dnia podają. Raz się śpi cały dzień. Innym razem wszystko Cię bawi. Raz wymiotujesz i się pocisz. Innym razem chce Ci się tańczyć i energia Cię rozpiera.
Wszystko dla zdrowotności.
Dzisiaj ostatni dzień głodówki. Na tym zakończę przygodę z nie jedzeniem. Dwa dni. Niektórzy założyli że będzie ich pięć. Moje ciało mówi, że wystarczy. Że trzeba nabrać sił przed wyjazdem. Słucham mojego ciała i intuicji.
Zapytacie po co mi to ?. Oczywiście żeby sprawdzić na własnej skórze. Żeby się więcej dowiedzieć. O Sobie. O tym jak reaguje mój organizm. O nowej medycynie. Nie tracę nic. Zyskuję wiedzę, zdrowie i doświadczenie.
Przyjechałam w to miejsce nieuświadomiona jego mocy i wiedzy tutejszych szamanów.
Słyszałam o takich miejscach i myślałam co mogą zdziałać rośliny, gdy nie radzi Sobie nowoczesna farmacja.
Zobacz a uwierzysz. Patrzę. Mam możliwość przyglądać się temu. Słuchać.
Ziołowa kuracje, które wywołują wymioty i biegunkę, ziołowe sauny, ceremonie.
Wiem. Wiem. Brzmi okropnie. Nie jest prosto. Ale czy chemia nie robi z nami gorszych rzeczy ?
Ludzie przyjeżdżają tu w poważnym stanie. Zjeżdżają z całego świata, aby po 6 tygodniach pobytu, opuścić to miejsce zdrowi. Nowotwory, choroby autoimmunologiczne, bakterie i pasożyty, które niszczą nas od środka. Tutaj mają na to lekarstwa. Biorą je z lasu. Dużo się osłucham.
Mam pełny szacun dla dżungli, która jest wielką Apteką. Czuję wielki respekt do tutejszych lekarzy bez tytułów nadawanych przez uczelnie.
My mówimy na nich Szamani. Boimy się samej nazwy. Bo nie znamy.
Ja wołam na nich Reformatorzy Medycyny Konwencjonalnej. Brzmi przyjaźniej. Ale czy nazwa ma tak naprawdę znaczenie, czy liczy się efekt ?