Pierwszy banan.
Koniec Narayao. Koniec diety.
Chwilę myśl przeszła że, również koniec duchoty i upału. Chciało by się. Nadal powietrze ciężkie. Otwieram oczy.
Na wprost mnie szafka. A na niej leży banan, na którego patrzę od 3 dni. Wkładam do ust. Jem z namaszczeniem. Rozpływa się w ustach. Słodycz niesamowita. Najlepszy jakiego jadłam. A może to tylko złudzenie ?.
Jem powoli, bo wtedy, tak szybko nie skończy się ta niebiańska rozkosz.
Ale to nie koniec. Za chwilkę śniadanie. Dietetyczne. Bez soli. Bez cukru. Zasiadam do stołu. Kilka osób ze mną. Reszta nadal głoduje. Z własnej nieprzymuszonej woli.
Pijąc Narayao, nie czujesz głodu. Czujesz za to zmęczenie. Osłabia słońce, stojące ciężkie powietrze i wysokie temperatury. I oczywiście medycyna jeśli takową bierzesz.
Śniadanie zjedzone. Miód w gębie, choć miodu nie podano. Za to jajecznica od kur, które się w dżungli pasą. Przynajmniej tak myślałam zanim nie zobaczyłam sklepowych wytłoczek. Ale jeśli nawet. W Peru raczej nie ma kurzych farm. Jaja ekologiczne bez dwóch zdań. Piję sok z papai. Na sam kolor ślinka leci. Na stół wjeżdża coś „a la” placek bananowy. Pyszny. Mlaskam nie tylko ja.
Mija godzinka. Może dwie. Nie liczę. Jestem w saunie. Tutejszą saunę lubię. Jest tania, prosta i efektywna.
Pod wiatą bez ścian palą się dwa ogniska. Na nich olbrzymie kotły. W środku wywar z ziół. Co najmniej po 100 litrów w każdym. Dużo tego. Mieszanka ma bardzo przyjemny zapach. Obok kawałek pniaczka do siedzenia i drążek, o który możesz się oprzeć, aby móc wdychać dobroczynne opary. Do tego drewniana łopatka z długim trzonkiem do mieszania w garze. Mieszając sam regulujesz Sobie jak chcesz mieć ciepło w środku. Pełny zakres temperatur.
Schładzam się więc najpierw zimną wodą. Wylewam na Siebie dwa wiadra.
Siadam Sobie na pieńku. Za mną prosta konstrukcja. Zbita z pali. Na nią naciągnięta niebieska plandeka. Całość wygląda jak karoseria bez otworów ściągnięta z Malucha. No może przód przypomina trochę starszy model Porsche. Nakładając na Ciebie takie ustrojstwo, pozostajesz sam na sam: Ty, szufla i bulgoczący kocioł. W tle słyszę prawdziwe odgłosy dżungli.Takiej sauny parowej trzeba mi było.
Przez nacięcie nad głową proszę o polanie zimną wodą i chowam się dalej w mroku i gorącej mgle. Maniana.
Wychodzę. Po mnie następny. Wymieniają gar i jazda. Teraz przez dwie godziny zakaz kąpieli, aby ciało przyjęło co mu natura dała.
Chwilkę odpoczywam aby uspokoić serducho.
Siedziałam już w saunach za dziesiątki tysięcy złotych. Ze światełkami, muzyką, i pełną automatyką. Ale ta tutaj pobija wszystkie na głowę. To prawdziwa sauna ziołowa. Ma bardzo dużo leczniczych właściwości.
Po południu rozglądam się dookoła. Pogoda zrobiła swoje. Zamieniam się w leniwca. Powoli odzyskuje siły. Ludziska też polegują. Maloka to idealne miejsce. Jest chłodniej. Moskitiery chronią przed wszystkim co gryzące i latające. Osobiście wybrałam hamaczek. Jeden z kilku tu wiszących. Inne leniwce leżą na materacach. Niektórzy czytają.
W oddali słychać agregat. Jego odgłosy źle na mnie działają. Do tego nuda i parno jak to w tropikach. Czekam końca dnia. Uzbrajam się w cierpliwość.
Zaczynam odliczać dni do powrotu. I wiem że w Polsce minus 16 stopni C. Ja tęsknię za chłodnym rześkim powietrzem nartami i białym puchem.