Machu Picchu – Magiczna Góra.
Ranek. Idziemy do pociągu. Jedyny środek transportu na Machu Picchu – 2 godziny drogi. No można jeszcze pieszo – 4 dni. No tyle czasu to ja kochani nie mam. Kolej to dobry wybór.
Na stacji rosną kwiaty. Obsługa jak w Mariocie. Porządek niemiecki. Ludzie angielska uprzejmość i klasa. Miejsca numerowane. Zostaję przyjęta z honorami. Tylko czerwonego dywanu brakuje.
W środku fotele. Wygodne jak u babci. Stoły dla każdych z 6 siedzących osób. Pojawiają się obrusy. Wjeżdża poczęstunek na ceramicznych talerzykach. Żadnych plastików. Nad głową szklany dach. Całą drogę dbają o nasz komfort. Wagonów 2 a w każdym po 4 osoby z obsługi. Dojechałam. To nie był sen. To działo się naprawdę.
Kolejny odcinek autobusem. No bo jakoś na tą wielgaśną górę trzeba się wspiąć. Autokar robi wrażenie. Podobnie jak pociąg. Dziesiątki serpentyn. Droga twa pół godziny. Niektórzy zaniemówili i mocno się siedzeń trzymają. Po jednej stronie góra po drugiej przepaść. Tak to jest jak się po zboczu jedzie. Dla tubylców norma. A kierowca znudzony. Przemierzył tę trasę pewnie setki razy. Jedzie szybko bo co się będzie ślimaczył. Prawidłowo. Ludzie chcą zwiedzać.
Potem kawałek pieszo.
Wlazłam. Weszłam. Jestem. Machu Picchu. Przybiłam Sobie pieczątkę na ręce. Po co ? Dla zabawy. Przypomniały mi się dyskoteki z lat młodzieńczych.
Potem dużo schodów. Pod koniec dnia stwierdzam: same schody. A jak nie ma schodów to są stopnie. Uspokajam. Tam gdzie się nie chodzi jest dużo trawy. Można odpoczywać i podziwiać.
Idzie się szybko przyzwyczaić.
Widać ruiny i góry. Jak w przewodnikach.
Nie jestem tu sama. Jest nasza grupa. Z nami Leticia. Poznaliście ją już troszkę. No i multum turystów żądnych fotografowania. Dajemy się wciągnąć. Idą w ruch wszystkie sprzęty. Od profesjonalnych lustrzanek z mega teleobiektywami po telefony komórkowe. Patrzę na Siebie. Obie ręce zajęte.
Mater jedyna. Co się ze mną dzieje.
Natalka pilnuje stada. Na razie trzymamy się razem. Stado zjadło proszek wiadomego pochodzenia. Medycyna. Dla zdrowotności, lepszego postrzegania świata i sił Spiderman – a.
Siedzimy chwilę na trawie. Ktoś z naszej grupy za moimi plecami krzyczy:
„Czy ktoś chce jeszcze liście koki” ?
Już tłumaczę o co chodzi.
Dla tubylców koka to świętość i jednocześnie lekarstwo. Używają w trakcie uroczystości. Piją herbatę z liści. Jest obecna w cukierkach i czekoladzie. Podwyższa ciśnienie. Warto pamiętać że tu jest wysoko. Machu Picchu na ponad 2400 m n.p.m.
Chodzimy wśród skalnych półek i ruin. Tu jest dużo ścieżek ze schodkami i zakrętów. Jeden idzie za drugim w kolejce. Jestem jakby mnie ktoś wrzucił w tryby. Następny zakręt i następny.
Zdjęcia mnie nudzą. Zaczyna mi przeszkadzać tutejszy gwar.
Aż nagle robi się troszkę wolnego miejsca. Ludzie rozchodzą się. Nagle opamiętuję się. Patrzę na kobietę, Peruwiankę. Starsza kobieta o kręconych kruczych włosach. Na jej twarzy pisze się spokój. Siedzi w bezruchu. Patrzy na jedną z najpiękniejszych budowli, w postaci pólek skalnych, zbudowanych na stromej górze, której wierzchołek chmur sięga. Obok niej dosiada się organizator naszej wyprawy – Paweł. Ja jestem następna w kolejce. Mamy troszkę cienia. Resztę oświetla mocne słońce. Patrzę i zamieram w bezruchu. Otwieram oczy i serce na to miejsce. Trzeba iść dalej a ja mogłabym tam tkwić bez końca.
Zbieramy się razem grupą. Znajdujemy dogodne miejsce na kontemplację, medytację, ćwiczenie uważności. Zapada decyzja za którą jestem wdzięczna. Świadomie chowamy wszystkie aparaty. Zaczynamy cieszyć się tym miejscem i chwilą. Korzystamy z tego co nam Machu oferuje. Uruchamiam zmysły. Zaczynam słuchać, czuć, dotykać. Ile tu symboli, znaków, pozytywnej energii. Słońce które oświetla zbocza, wiatr który szumi i szaleje między drzewami, chmury które okrywają szczyty. Patrzę. Góry tętnią życiem. Często o górach słyszę: nieruchome głazy, pomniki przyrody. A ja mówię bujda. Kiedy będziecie kiedyś w górach polecam schować wszystkie sprzęty, ściągnąć słuchawki i przestać rozmawiać. Zatrzymać się. Doświadczyć.
Dla mnie góry są jak ludzie. Jedne młodsze inne starsze. Te drugie są większe i mają zmarszczki. Grube i chude. Wysokie i niskie. Niepowtarzalne i wyjątkowe. Z dbałością podchodzą do wyglądu. Zmieniają swój makijaż w zależności od pory dnia i pory roku. Mają swoje nastroje. Opiekują się sobą. Większe otaczają mniejsze aby chronić przed żywiołami. Jednych się boimy a inne chcemy dotykać i się po nich wspinać. Dla mnie to nie bezduszne bryły skalne a żywe dzieła Matki Natury. Góry mają niesamowitą energię.
Kiedy zaczyna się obserwacja świat zwalnia.
Dostrzegasz to czego inni nie widzą.
Dostajesz odpowiedzi na nurtujące Cię pytania. Uciążliwi szwędacz i gaduły. Słyszysz ich w oddali. Ty podziwiasz piękno, zamykasz oczy aby poczuć to miejsce, wsłuchać się w niego. Oni patrzą na Ciebie i biegną dalej aby zaliczyć wszystkie miejsca na mapkach, pstryknąć fotkę i powiedzieć zaliczone. Głuptasy. Ja też do dzisiaj takim osiołkiem byłam.
Gdybym się nie ocknęła, pewnie przywiozłabym i pokazała setki zdjęć krajobrazów. Podobnych do Siebie. Na których niemożliwe dopatrzyć się szczegółów i poczuć mocy Machu Picchu. Takie znajdziecie w albumach i na pocztówkach.
Nie ma zdjęć za to są spostrzeżenia, którymi mogę się z Wami dzielić.
Zachłysnęłam się powietrzem. Dzięki uważności zajrzałam w miejsca tajemne, których inni nie widzą.
Góry przypominały pisklę albo małpę. Pojawiały się symbole. Znajomy wpatrywał się w Indianina, leżącego na szczycie. Bo to w jednemu ? Trzy szczyty. Trzech różnych Indian. Tyle o magii tego miejsca.
A teraz codzienność.
Na Machu Picchu mieszkają Alpaki. To ich dom. Nie są żeby zabawiać turystów. Po prostu koszą tu trawę. Znają każdy zakamarek. Idę ze znajomym – tych co Indian widział. Jedna zachodzi nam drogę. Potem dumnie kroczy przed nami. Nagle pusto. Zero turystów. Jakby zniknęli nagle. Alpaka zatrzymuje się, patrzy na nas, skręca. To nie przypadek. Idziemy za nią. Labirynt korytarzy. Mnie zaprowadziła do ( … ) Nie dziwcie się, po 5 godzinach chodzenia w słońcu i picia wody, bardzo mi się chciało. Ona wiedziała gdzie i pozwoliła zrobić to na swoją trawę. Znajomemu znalazła nowe miejsce do kontemplacji. Tak kochani. Nie ukrywam. Sikałam na Znamiennej Górze i miałam pełne od Matki Ziemi i Lamy pozwolenie.
Tyle o rzeczach przyziemnych.
Wracamy spotykam medytującą Peruwiankę z lokami. Zaczepiam. Patrzymy Sobie w oczy. Rozkłada ręce. Są przytulaski. Jakbyśmy się znały od dawna. Ja mówię. Masz w Sobie dużo ciepła. Ona do mnie. Jesteś wspaniałą kobietą. Potem Siedzi w Autobusie. Jakby znała dobrze naszą grupę a przecież podczas medytacji miała zamknięte oczy. Macha i puszcza całusa na do widzenia.
Na Machu Picchu wiszę dzisiaj często z nogami w dół a przede mną przepaść. Ona mi daje przestrzeń, wolność, pole do przemyśleń. Ale ja tu nie myślę. Podziwiam, medytuje, kontempluje, zapatruje. Zakochałam się w tym miejscu po uszy. Gdzie tam. Po czubek głowy. A gdzie tam. Kocham to miejsce bez granic.
Magia i energia tego miejsca zostaje we mnie. Kiedy tylko zajdzie potrzeba, zamknę oczy i wrócę w to miejsce.
Wieczór. Pogaduchy z Leticią. Leniwie siedzimy na kanapie. Ktoś przynosi gitarę. Dziewczyna gra. Ayuhuaska’s songs idą na początek. Jedna w języku Lakota. Inna w języku Keczua. Pojawia się też angielski.
Wenezuela i Polska integruje się w Peru.
Leticia chętnie podzieli się gitarą.
Jeden z uczestników mówi:
Ja nie grałem tak dawno. Musiałbym sobie przypomnieć
„It’s OK”. Słyszymy słodki głos Letici. Wzdryga lekko ramionami i wysyła przemiły uśmiech. Znajomy zaczyna grać.
No i się rozkręcił. „Whisky moja żono”, Wehikuł czasu – Dżemu. Potem znowu kojący głos naszej słodkie Wenezuelki.
To był niezwykły dzień.
Czego się dziś nauczyłam ?
Że warto złamać nawyki. Że w pogoni i naśladowaniem innych, nie słyszałam często co mają nam cennego do przekazania przyroda i przodkowie. Że są miejsca na Ziemi w których możesz się „podładować”. Są jak gniazdka. Wystarczy się zatrzymać, usiąść, poczuć moc i cierpliwie z uważnością poczekać. Uwaga: Ładowanie solarne, żadnych kabli nie trzeba.