Miejsce historyczne. Pałac. Dla niektórych jeden z wielu. Dla mnie niepowtarzalny. Poszukam tu coś ciekawego. Tego o czym przewodniczka nie powie i przewodniki nie piszą. Dzisiaj na tapecie oczy i usta. W oczy ludziom zaglądam. Na mimikę twarzy patrzę. A jest komu. Teraz sprawdźmy co można w pałacowych kątach wyszukać.
Młoda przewodniczka o miłym głosie zaczyna oprowadzać. Za nią grupa licealistów. Super dzieciaki. Piękne dziewczyny. Każda jedna ładniejsza. I przemili chłopcy. Co się uśmiechają. Każdy jeden. Za grupą długa przerwa. Potem ja, a za mną przemiła osóbka co drzwi zamyka. No to ja z nią pogaduchy, bo mam wrażenie, że na moje pytania odpowie. Widzę to po jej ślepkach. W między czasie Zosię na obrazach oglądam. Upatrzyłam Sobie. Była piękną kobietą. Panią domu. Dlaczego ona ? Daty, opowieści o drzewie genealogicznym, nowinkach technicznych, lampach przepięknych, czy zastawach stołowych owszem bardzo ciekawe, ale mnie to ludzie interesują. A ludzi tu nie brakuje. Na płótnach, które pokrywają większość ścian jakby tylko na chwilę zatrzymała się tu cała liczna rodzina. Ich psiaki i życie, które się tutaj toczyło. Polowania, rodzinne spotkania, przygody. Ja szukam na obrazach jeszcze czegoś. Czuję przez skórę dawną domową atmosferę, zapach świeżego jedzenia, które do pomieszczenia zwanego kredens z kuchni tutaj trafiało. Zapach i smak świeżej ciepłej płynnej czekolady, prawie niedostępnej w tamtych czasach. Takiej na swojskim mleku co jeszcze z pianą. Czekolada w pięknym kolorze brązu, który po zamieszaniu przyjmuje jaśniejsze i ciemniejsze odcienie. Czuję miłość i szacunek do jedzenia ludzi, którzy tu zamieszkiwali. Mięsiwa i kasze, i owoce przeróżne. Teraz zostały już tylko puste zastawy. Ale one też pamiętają. Nie mam czasu ich o to wszystko zapytać. Innym razem.
Na obrazach co rusz Zofia na mnie spogląda. Ach jak ona patrzy. Obrazów na ścianach dziesiątki, setki. Duże i małe, i w przepięknych złotych rzeźbionych ramach. Tu kiczu nie znajdziecie. Za to Zosia prawie w każdym pomieszczeniu w innej pozycji uwieczniona. Każdy obraz przez innego malarza malowany. Oczy Zosi na większości, zamyślone, pełne tęsknot. Jakich ? Jeszcze nie wiem. Jakby ciałem przy mężu i dzieciach była, ale duchem i sercem zupełnie, gdzie indziej. Potwierdza to luźno zwisająca ręka. Jakby już nie chciało jej się pozować. Mąż dumny klatę do przodu wypręża. Wokół gromada dzieci. Zofia miała ich dziesięcioro. Sprawdziła się jako żona. Miała pewnie wszelaką pomoc. Ogłoszono ją Miss Europy tamtych czasów. Potwierdzam jej inność. Bardzo zgrabna. Filigranowa. Drobnej kości o ciemnych błyszczących w słońcu włosach. Kiedy inni w ciężkie haftowane stroje ubrani ona jedna w zwiewnej białej sukience jak anioł wygląda. Czuję jeszcze powiew wiatru, który przez okno wpadał gdy ją malowano. Dostawał się pod sukienkę lekko nią poruszając. O co, więc chodzi z tą Zosią. Dlaczego czasami w jej oczach smutek gości, choć delikatny uśmiech na twarzy malowany. Moje ucho czujne. Przewodniczka mówi o miłości malarza, który jeden z obrazów malował. Józek podobno Zosię kochał. O tym wszyscy mówią, więc patrzę na obraz. Inni idą dalej. Zostaję z nią sama. I już wiem wszystko. Zosia się tylko do mnie uśmiecha. Na tym obrazie oczy ze Sobą rozmawiają. Jej i moje. Jej i malarza Józefa. Nie wiem jak wyglądał. Ale wiem, że to na niego patrzyła inaczej. Pamiętacie mój wpis o oczach co błyszczą ? Na tym obrazie błyszczą nadal. Bo miłość ma czasami jedną stronę, ale często ma strony dwie.
Osobiście nie wiem co o Zosi i Józefie piszą. Historyczka ze mnie żadna. Dla mnie to miłość odwzajemniona była. Słyszę, że malarz ją na płótnach upiększał, bo zakochany był. Ja twierdzę inaczej. Kiedy zakochani na Siebie patrzą nie tylko oczy się zmieniają. Zmienia się twarz. Rysy łagodnieją. Cera różowieje i blasku nabiera. Nie wspomnę co jest gdy dochodzi do zbliżenia, bo młodzież może to czytać. Co się dzieje z ustami i mimiką zmarszczek, z mięśniami twarzy również. Oj Zosiu Zosiu mówię. Nie ukryjesz przede mną. Czy Grassi malował Cię inaczej ? Cisza. Nie sądzę – powiadam do niej. I mówię sama do Siebie. Nie musiał. Ona przy nim inaczej wyglądała, a pozowanie sprawiało jej przyjemność. Mam wrażenie, że mogła tak siedzieć i siedzieć. Żegnam się z Panią domu i znowu zagaduję Panią klucznik, która mi się przygląda i myśli z kim to ja tak rozmawiam. Opowiadam jej o miłości Zosi do Józia. Zdziwiona przez chwilę analizę przeprowadza. I nie dowierza, bo pierwszy raz takie rzeczy słyszy, choć lata tu pracuje. Dla mnie oczy to studnia tego, co w naszym wnętrzu siedzi. Tam ukryte wszystkie emocje. Resztę ciało dopowiada.
Opuszczam to miejsce przechadzając się po zielonym ogrodzie jak kiedyś Zosia i jej rodzina. Patrzę na budynki. Te odrestaurowane są pięknie. Ale są rzeczy, które zawsze będą takie same. Od setek lat niezmienne. To odgłos wody w fontannie czy szum starych drzew i widok z okna na niebo. Ono się zmienia co sekundę, ale zmienia zawsze tak samo. W to samo niebo przecież Zosia patrzyła wiele lat temu. W to samo niebo zerka ze swoich obrazów. W Muzeum Zamoyskich z Zofią Czartoryską Zamoyską naprawdę można bez słów o wszystkim pogadać. Obraz Józefa Grassi podziwiałam najdłużej.