Dzień piąty
Dzień ostatni. Jest satysfakcja. Nogi dostały w tyłek, ale też jakieś takie zadowolone. Na jedzeniu jak zwykle nie oszczędzam. Na pożegnanie jest na bogato. Żart. Wcale nie tak drogo. Tak bardzo przyzwoicie i tak jak planowałam.
Zaliczam ostatnie zagubienie się w poszukiwaniu pożywienia. Aż znajdę coś, co powie: Ja jestem tu dla Ciebie. Po kilkunastu minutach już na obrzeżu miasta namierzam całkiem niemałą Trattorię. Zieleni dużo. Przyjemna z wielkim materiałowym zadaszeniem co chroni przed słońcem. Zamawiam zupę rybną. Znowu zapytacie!? Tak znowu. Mogłabym na okrągło. W tym klimacie zupa się sprawdza. Lekka. Nie obciąża żołądka. Ta nieco ostrawa. Zresztą co tu dużo mówić, spróbuj ze mną zasmakować. Zobacz na talerzu górę czarnych, kremowych oraz tych wpadających w róż owoców morza. Ble mówisz? A dobrej zakosztowałeś? Lekko słone zwierzątka morskie przypominają smakiem drób. W przeciwieństwie do świnki są zawsze czyściutkie i wykąpane. Pomijam te z Morza Bałtyckiego. One pod znakiem zapytania. Zwizualizuj Sobie, jak od patrzących na Ciebie ślipkami krewetek na talerzu wyłaniają się małże. Nad samym szczycie kompozycji króluje krab. Piękna bestia. Zaczynasz jeść. W myślach już stąpasz po plaży z muszlami. Przypomina Ci się ostatni wakacyjny spacer po piasku. Wracasz myślami z powrotem do talerza. Powoli Twoim oczom wyłania się na lekko zabarwiony płyn. Na nim drobne tłuste mocno pomarańczowe kuleczki pływają frywolnie. Tyle ich co w sam raz. Nie za mało i nie za dużo. Między nimi tańczy drobna pietruszka. Ona jest wszędzie. Nadaje całości ogłady. Na dnie talerza drobniutkie czarne perełki pieprzu. To one nadają ostatecznie charakteru. Przytyć od tego nie przytyjesz. Najeść się najesz. Bez obaw.
Przed wyjściem dostaję gratisowy Liquori. Limonkowe, rześkie i w kolorze słońca. Wuf! Ma swoją moc. Nie wszyscy z tego, co widzę, są go godni. Chyba byłam grzeczna. A może to dzięki drobniakom? Zapłaciłam wszystkimi grosikami, jakie miałam. Kelnera rozbawiłam. Miłe takie pożegnanie. I jak tu do Wenecji nie wracać.
Nadszedł czas powrotu. Miałam możliwość zgłębienia Wenecji lub samego Biennale. Dwóch z góry założyłam, że się nie da. Zbyt duży byłby to zastrzyk nowego. Zbyt pobieżnie i szybko, a ja tak nie chciałam. Wybrałam miasto. O artystyczne znane na całym świecie wydarzenie się tylko otarłam. Co stwierdzam? Weneckiego Biennale i ogółem sztuki nie da się zbytnio okiełznać. Nie da wsadzić w jedne ramy. Każda sztuka jest polem do dyskusji. Jest indywiduum dla każdego. Formą buntu, manifestacji, zwrócenia na cos uwagi. Pokazania irracjonalności przedmiotów lub zdarzeń. Zwróceniem uwagi na piękno. I to jest piękne. Sztuki nie da się na szybko. Szczególnie tej wizualnej. Ja miejscami szybko miałam. Zobaczyłam kroplę w morzu. A jednak na tyle, żeby zachorować na jeszcze i jeszcze. Kiedy czas nie pozwala na przemyślenia, nad tym, co nas wzruszyło czy zaskoczyło, wracają same. Polecam jednak tak na miejscu porozmyślać. Zachęcam na sztukę mieć czas. Zamknąć temat. Czasami westchnąć głęboko. Dopiero potem pójść dalej.
Nie lubię żałować, choć w żałowaniu i pozytywnej zazdrości widzę pozytywy. Żałując, że zostawiam tu tak wiele, jest szansa, że znowu mnie będzie w to miejsce ciągnęło. Zaglądnęłam ukradkiem, kiedy następne Biennale. Za rok Architektury. Sztuki za dwa lata.
Potem wyłączyłam myślenie. Tak na koniec — koniec podróży po tej części włoskiej ziemi zapodałam sobie coś słodkiego. Zaliczyłam pachnący park miejski i zobaczyłam wcale niepochmurnego, chociaż był w chmurach, wielkiego puchatego misia. Upewniłam się, czy wszystkie dzieci na świecie są takie same. Potwierdzam, że są. Ostatnim moim przystankiem będzie Maestre, nazywane sypialnią Wenecji. Brzydko o nim mówią, ja się z nazwą nie zgodzę. Ma swoje klimaty, ale to już inna historia.
Przed wejściem do autobusu, ostatni raz spoglądnęłam na „Nią”. Błyszczała w słońcu. Gwar dochodził zewsząd. Zastanawiałam się co „Jej” na koniec powiedzieć. Skierowałam takie oto słowa:
Żegnaj Wenecjo, albowiem są jeszcze inne miejsca, które mnie wołają. Wiem, że zrozumiesz. Pytasz, czy wrócę? Do miejsc, które kryją w Sobie tyle tajemnic i ciepła zawsze wracać warto. Oby oczy, nogi i głowa nigdy nie odmówiły mi posłuszeństwa i pozwoliły Cię jeszcze kiedyś ujrzeć Twoje następne oblicze.
I tymi słowami zakończyłam moją piękną Wenecką przygodę.