KOŃ TROJAŃSKI

Do biura wbiega dziewczyna. Taka serdeczna, co serca swego słucha. Słyszę:

„Ma Pani konia”.
Wcześniej dwa maile były. Z dbałości o drugiego człowieka dobre duszyczki szybko reagują. Bardzo doceniam, a jednak potraktowałam niepoważnie. Hmm. Koń? Moja głowa już pełna wyobrażeń. Rasowy, dobre nasienie, porządne matki papiery. Może to szkapa jakaś, a może po prostu żarcik? Już czuję ciepły oddech z jego chrap. Krople śliny z pyska wielkiego sierściucha prawie lądują na mojej dłoni. Nagle kichnął znienacka. Wyobrażenie czegoś fajnego wciąga jak dobra bajka. Patrzę przez okna. Żadnej drewnianej bestii. Stolarze robotą teraz obłożeni. Koniec tej wizji. Na ziemię wracam i sprawdzam.

Dziewczyna kończy zdanie. Słowo składają się w całość:
„Ma Pani konia trojańskiego”.

O! Dopiero dotarło. To coś zupełnie nowego. Mija chwila.
Sprawdzam komputer. No jest! Faktycznie. I trudno stwierdzić czy siwek on, czy gniady. Trzymam dystans. O do jasnej ciasnej myślę. Nowy stwór na utrzymaniu? O! Co to-to nie. Wolę prychającego i tego, co się po nim bobki zbiera. Ten to gówniany biznes. Pierwsza myśl? Nie ma to jak w takiej sytuacji, bardzo dobry informatyk. Zaglądam w szufladki umysłu z wizytówkami, do tych, co chętni pomagać. Oj Ci to potrafią ujeżdżać. Konie oczywiście. Znam kilku takich, a nawet takie. Świeć Panie nad ich duszą i chroń od zła wszelkiego. Wspaniali pogodni ludzie, których mowy czasami nie rozumiem. Kiedy nie są w pracy, umieją mówić w moim języku. Potrafią pośmiać się a ciepła w nich tyle, co w babcinym starym piecu.

Jeden telefon i cóż więcej potrzeba. Słucham bacznie lekarza-fachowca:

„Wirusy w komputerze wymagają zrozumienia”. Są obecne w świecie Matrixa jak w naszym jesienna grypa. Ze znawcą nie polemizuję. „Chłop” przecież zna się na rzeczy. Patrzę na rzeczywistość. Wirusów więcej na tym świecie niż królestwo bakterii, roślin, zwierząt razem wzięte. Raz my górą, innym razem one. Raz my pasożytem na tej ziemi, innym razem wirusowe stwory.

Odnowiłam kontakty, troszkę pośmiałam z rana. Dogadał się „chłop” co do konia. Trojański szans nie miał. Troszkę szkoda bestii. Na polu żywych nikt nie ucierpiał. Cisza nastała błoga. Tego, co konika wpuścił, jak spotkam, bacikiem nie omieszkam dla żartów pogonić.

Pamiętajcie: Do jak strasznych rozmiarów coś na tym świecie urośnie, od nas ludzi głównie zależy. Dystans do tego, co nas spotyka rzecz święta. Ciekawa zgoła przygoda. Kreślę następne na jutro słowa.

PRAWDZIWI MĘŻCZYZNI

W ponury poranek słowa mnie rozbawiły: „Prawdziwy mężczyzna nie boi się różu i pomponów”.
Jak więc jest z tymi męskimi upodobaniami? Na szybko odpowiedzi dwóch się doszukałam. Przy pierwszej u faceta wysokie poczucie wartości się kłania, a za nim myślenie: Przecież co tam z całym obok ludzkim gadaniem i plotkowaniem. Wystarczy, że ja czuję się z tym dobrze. Opcji pierwszej często promienne nastawienie do życia towarzyszy. Różowe koszule od kilku lat w modzie.
Opcja dwa? Przy spotkaniu z tym, co nieco inne ma upodobania, możecie być pewni, że nuda was nie ominie. Ciekawa osobowość, która przy bliższym poznaniu, bez dwóch zdań potrafi zmienić nasze na świat spojrzenie. Bo magią jest nie krytykować, a zrozumieć istotę rzeczy, dlaczego niektórzy faceci wolą jednak przystojniaka zamiast kobiety.

MARNOTY I GŁUPOTY

Dlaczego nie być „złym”, jeśli jest się w tym dobrym?
Co mam na myśli: Czasami mówimy o naszej głupocie, o tkwieniu w błędzie czy byciu w czymś po prostu najgorszym. Do bani, do kitu, wybrakowanym. Powolnym, marnym, jednym słowem słabym.
Oj Robaczki, robaczki. Jak nam coś nie wychodzi, to nie wychodzi. Możemy sobie rwać włosy z głowy. Czy bycie gorszym w jednym nie oznacza, że w drugim jesteśmy fantastic?

Zauważcie, że natura nie obdarza równo za to sprawiedliwie. Jeśli tego nie widzicie, czy to znaczy, że wzrok słaby? Warto szukać swoich plusów, tych ukrytych i tych nieuświadomionych jeszcze. Powodzenia w poszukiwaniach. Ot tyle.

STRASZYDEŁKO

„To nie ja ją straszę. To ona się boi”. Uśmiecham się pod nosem. Różne spojrzenia na jedną sytuację i różne reakcje. Kto ma rację? Straszący czy bojący się czegoś? A może oboje? Do kłótni niedaleko czy blisko do dowcipu? Dobrze, gdy takie scenki tylko w żartach, gorzej, gdy różnica zdań niezgodę buduje. Pamiętajcie o tym, będąc w związku lub go tworząc.

JAK ZŁAPAĆ SZCZĘŚCIE ZA ROGI?

W związkach bywa i tak: Na początku twierdzimy, że jesteśmy szczęściarzami. Łudzimy się nadziejami, że szczęście raz za rogi złapane będzie nam już towarzyszyło na zawsze. Oczywiście bez żadnego z naszej strony wkładu.
Po latach kilku słyszę: Gdybyśmy wiedzieli! Na co mi to było i gdzie mieliśmy oczy?

Z jakiego powodu w życiu zazwyczaj robimy na odwrót? No cóż. Może warto o wzrok już od najmłodszych lat zadbać, żeby z „naszym szczęściem” móc do końca życia obcować bez narzekań i wyrzeczeń?

FACET CONTRA MĘŻCZYZNA

Ja nie jestem facet, mężczyzna jestem! Powiedziała młoda istota, dokręcając imbusowym kluczem wielką śrubę.
W sumie nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Może jest w tym troszkę prawdy?

Dziewczyny do Was należy decyzja czy będziecie szukać faceta, czy z krwi i kości mężczyznę. Czego się dzisiaj nauczyłam? Facet to płeć. Mężczyzna potrafi przykręcić nogi do stołu. Pierwszego na pęczki dookoła o drugiego coraz trudniej w dzisiejszym świecie.

ENRIQUE 3/3

Co w drugim podejściu po ze sceny zejściu?
Najdłuższy bis, jaki oglądam. „Subeme la radio” i wiele innych. Iglo tańczy z panienką z tłumu. Wyciąga na platformę jej chłopaka. Zanika różnica widz – artysta. I jak tu go nie kochać? Co tam śpiew mniemam, wielu tu obecnych powie. Spontan się liczy. No i fotka. Ktoś chętny do selfie? Wielu się udaje. No i noszą go na rękach. Kaptur na chwilę ubrał. Zimno mu się zrobiło, bo maj u nas chłodny? Nic z tych rzeczy. Widziałam zdjęcia. Enrique często nosi bluzy. Taki jego styl. Kinestetyk, dla którego dotyk delikatnej bawełny jest przyjemnością, a zmorą sztuczna materia. Naturalna biała koszulka rzuciła mi się w oczy. Przebrał nie wiadomo kiedy.
Bailando. Czy ktoś mógł tego nie słyszeć? Stacje radiowe puszczały lat kilka temu aż do zmęczenia i znudzenia. Żeby wiedzieć, o czym piszę, polecam teledysk. Płonące seksowne piękne „One”. Kobiety. Stwierdzam: Każda z nas bez względu na wzrost czy wagę, chociaż raz powinna przywdziać czerwoną sukienkę i zatańczyć tango. Poczuć swoją moc.

Ku końcowi
Wchodząc na arenę, zerknęłam w sufit. Wielkie balony ukryte pokątnie wśród czarnej jak smoła konstrukcji. Teraz właśnie ich czas nastał. Bielutkie jak kartka papieru, lekkie jak gęsi puch spadają, spadają, spadają … Kiedy ostatni znalazł się na ziemi, mieszając się z milionami kawałeczków błyszczących, foliowych konfetti, pomyślałam: Dobrze było zrobić cos innego w przeciętny zazwyczaj znaczony w kalendarzu na czarno drugi dzień tygodnia wtorkiem zwany.

Po
Wracam do domu i zastanawiam się, w czym faktycznie ten ewenement? Jedni są na czas, on się spóźnił, jednych sam śpiew zapiera dech w piersiach, on po ludzku dla ludzi śpiewa. Jedni mają wyszukane oprawy, on po prostu jest dla ludzi, przekraczając często granice własnego bezpieczeństwa. U niego fani krzyczą, skaczą, ekscytują się i prawie na zawał czasami nie padną. Przypominam sobie z innych miejsc relacje. Jak tu śpiewać, gdy dziewczyny ze sceny rzucają się, ściskają, całują, on odwdzięcza się od razu za to, że są takimi fankami. Że wpatrzone i w niego wierzą. Kocha je wszystkie.

Co zrobić z tym „umie” czy „nie umie”? Kiedy złapiecie się na stronniczości i własnych ocenach tego, co żywe, zamiast zrażać się, włączcie taśmę, płytę lub ulubioną aplikację. Tam fachowców ręka sprawna poprawki nanosi, aby muzyka przyjemnością się dla wszystkich stała. Częścią naszego życia i radością codzienną. Masa ludzi obok artysty jest od tego, aby „ładnie podać na talerzu”. Każdy z twórców z darów tych korzysta. Więc do dzieła Kochani. Łapcie za tę muzę, którą lubicie, jeśli ta wam nie odpowiada.

Czy wyczerpałam temat? Ten mam wrażenie aż nadto. Gratulacje dla tych, co przebrnęli, chociaż to nie ich świat. W nagrodę za trud dla wszystkich coś z bajki zupełnie innej. Ponoć muzyczna perełka. Dimash Kudaibergenov, Opera 2, The best voice in the world.

Balladowo i na spokojnie, dla tych, którym Iglo towarzyszy w domu, pracy, samochodzie. Cały on w sentymentalnym z klimatami koncertu „Maybe”:

ENRIQUE 2/3

Światła sceniczne. One mnie zawsze zachwycają. Mistrzostwo szczególnie tutaj. Dzięki nim siedzę z otwartą buzią. Jest ogniście na scenie. Niebieskie świetlne promienie smyrają po moich łachmanach. Zmykać z mej twarzy. Miliony na aparaturę wydane. Patrzę na obsługę. Niezłą robią chłopaki robotę. Przestawiam uważność na kanał dźwiękowy. Iglo śpiewa a ja? O rany Julek! Dialog prowadzę bez rozmówcy jednego.
Słowa z piosenki Takin’ Back My Love płyną: „Proszę bardzo, wyjdź, nie mogę Cię trzymać, jesteś wolna […]”.
– Ładnie tak Iglo? Wiesz, że jak Ty tak to ja pod włos często. Wyjdź, mi mówisz?! Jak ja czekałam i doczekałam? Lubię Cię. Masz na mnie sposób. Tyłka już teraz nie ruszę, choćby nie wiem, co się działo.

Troszkę o genach
Wyłapuję nutki i to, co artystę wyróżnia. Nieco chwilami stękający lub syczący jak zaraz po przebudzeniu głos. Pamiętam go z kawałków kręconych w studio. Liczę jego lata. No nie wierzę! Tajemnicę wiecznej młodości rozkminiam. Hiszpan mówią, bo przecież ojciec Latynos, a kto dostrzeże po miss mamie filipińską krew w genach? Mieszanka wybuchowa, mix nie do powtórzenia. Zniewalający uśmiech, cera złotym pyłem sypnięta, dużo miłości jak aura wokół się rozchodząca. Nawet jeśli w młodości mogło jej trochę brakować. Muzyka przesiąka całą wymienioną resztą.

Piosenka za piosenką
Leci cover zespołu Coldplay. Pamiętam oryginał. Działo się. Odtwarzanie tego, co nie do poprawienia bywa mega wyzwaniem. Ściskam pięści i proszę Boga: Niech mu się uda, niech tylko mu się uda. Jest dobrze. I oczywiście ballady. Gitary dużo. Taka jest i siaka i jeszcze owaka. Ta drewniana klasyczna bestia brzmi bosko. O! Rytmy flamenco! Babeczka o śniadej cerze i włosach jak makaron świderki obraca pupką zgrabną. Rozkręca się zabawa. „Te quiero amor mio Bailamos” ludzie śpiewają. Iglo trochę też. Ach ile w tym miłości żaru, którego na co dzień często nie potrafimy rozpalać.
Idzie Król, idzie do przodu przez tłum. Doszedł na środek płyty i oznajmia: Cztery godziny do moich urodzin. Na zdrowie kieliszek bezbarwnego płynu na oczach wszystkich wypija. Z sali Sto lat. Sto lat poleciało. Do tego misia dostał słodkiego, białego i z czerwoną kokardką. Ojej! To takie słodkie, nasze polskie. Myślę: Dużo mamy w sobie niedowartościowania, niewiary i smuteczków wszelakich, a jednocześnie tyle w nas w takich chwilach ciepła, życzliwości i bezgranicznej serdeczności. Polska publika. Warto jej posłuchać jak śpiewa.

„Myślę, że tajemnicą dobrego występu jest to, by rozkoszować się byciem na scenie”.
Enrique Iglesias

Koncertu połowa. Enrique na kucaka. Jeśli trunek był prawdziwy, to może po prostu zaczął działać? Myśl odrzucam szybko. Autor bardzo wiernie przenosi emocje z utworu. Taki jest. Wczuwa się.

„Oni są ważni: ich reakcje, sposób, w jaki okazują miłość – to mnie napędza jak narkotyk”
Enrique Iglesias

Odwieczne dywagacje. Z Playbacku czy nie? Dla wszystkich co na ten moment czekają, odpowiadam na pytanie: Iglo śpiewa teraz na żywo. Playbacku nie ma. Jeśli kiedykolwiek był to zmienił to z jakichś powodów. Czy na lepsze, czy na gorsze? Odwagę cenię. Jaki poziom samego głosu? Liczbę oktaw liczcie gdzie indziej. Jeśli na to stawiacie, warto posłuchać Dimasha z zakresem wokalnym 6 oktaw, diamentowego głosu Vitasa czy chociażby naszego rodaka Janusza Radka. Pomyślicie może również: A czy tutaj jest przynajmniej poprawnie? Nie męczcie. Jest poczucie rytmu, słuch muzyczny. Podparcie oddechowe? A licho tam wie. Enrique oczarowuje całą resztą. Lubi mówić do ludzi, klaskać nawet jak mikrofon trzyma w ręce, biegać po scenie i z niej zeskakiwać. Zwyczajnie po swojemu się ubierać i uśmiechać od ucha do ucha, kiedy popadnie. Przytulać kobiety, które tego potrzebują.
W takich chwilach warto zadawać sobie pytania. Czy gdyby chociaż trochę głosu chłopak nie miał, śpiewałby w duetach z Whitney Houston, Kylie Minogue czy Jennifer Lopez? Czy tamci ryzykowaliby dla niego swoją reputację? c.d.n.

ENRIQUE 1/3

„Do tej pory, żaden ze współczesnych artystów, nie miał na swoim koncie tylu hitów, w tak krótkim czasie.”
Gazeta Wyborcza

Drapią się znawcy muzyki, niektórzy włosy prawie z głowy rwą: Jaki z niego artysta? W ostateczności piszą: Enrique Iglesias — Performer. Czy z „materią sztuki” się zgodzę? Nie powiem, zanim nie dotknę. Piosenkarz, przystojniak, bardzo ciepły człowiek a może kilka w jednym? Sprawdźmy.

Drugie podejście
Nie jedna osoba układa usta w asymetrii i z wielkim zdziwieniem pyta: Na niego jedziesz!?! Ja na to rzecze: A HA! Ciekawi mnie, dlaczego ludzie po Kopenhadze, Lublanie, Oslo, Atenach czy Lizbonie się za nim rozbijają. Ktoś inny zapytuje: Na tego młodego?!? A NO! Dlaczego by nie? Przy Hulio Iglesiasie uczyłam się, jak faceci podbijają kobiety — O rany! Ile to lat minęło! – przy jego dziedzicu napatrzyć się w teledyskach nie mogę jak wiele w kobietach uroku. Dwa lata temu miałam bilet w kieszeni. Śpik, ból i niemoc. Spod głównego wejścia wracałam w te pędy. Ponoć: Co się odwlecze to nie uciecze. Dzisiaj cel ten sam, bo odpuszczanie nie w modzie. Tauron Arena Kraków, koncert „All the hits live” Enrique Iglesiasa.

Przed
Pan przy bramkach kontroluje torebkę mą. Nie może uwierzyć. No co? Lubię jeść, chociaż po mnie nie widać. Zapasów ociupinkę zabrałam. Przezorny chomik, wiewióra.
No i siedzę. Wejście przez VIP. Mówią: Nie planuj, a będzie Ci dane. Żadnych oczekiwań. Zaskoczenie? A jakże. Czerwone dywany i kibelek bez kolejki, chociaż cena jak dla przeciętniaka. Tylko ognie gdzieś przy wejściu mnie ominęły.
Patrzę po twarzach. Ci na płycie co blisko będą mogli po stopach całować. Jest ich jak mrówek w kopcu. Łypię wzrokiem dookoła: Średnia wieku? Średniej nie ma. Dzięki gabinetowym poprawkom czy odpowiedniemu podejściu do życia wszyscy tutaj wyglądają na tyle samo. A propo: Wiecie, że muzyka i dobra zabawa remedium jest na młodość?
Ogólnie każde miejsce zajęte. Zanim Król przybieży, do ucha wpadają taneczne kawałki. Troszkę dymu na środku i światełka do nieba, czyli ostatni sprawdzian sprzętu.
Ciemno jak … po prostu ciemno. Tylko na środku coś pobłyskuje. Scena? Skromniutko. Jakiś facio w miejscu tupta i muzę puszcza. Czekam. Kto powiedział, że początki są łatwe? Wypatruję. Nic. Nuda. Siku się zachciało. Trzymam. Tyłka przecie nie ruszę? A co jakby mnie początek ominął? Nie ma mowy. W zapomnienie siusiu pójdzie, mózg przypomni sobie o płynach, gdy koncert będzie dobiegał końca. O Ho! Różowy balonik uciekł komuś z ręki. Jeden. W Sali dużo głów niewieścich. Dziewczyny trudno rozróżnić. Wszystkie blond włosy i do tego długie. Klony XXI wieku. Co druga w naturze to szatynka brunetka czy zupełnie krucza. Już wiem, dlaczego fryzjerki mają pełne ręce roboty. Wzdycham. No! Wychodź Iglo, wychodź, bo mnie senność bierze. Ja po pracy a jutro znowu robótka czeka i na pewno nie jest to szydełkowanie. Pamiętaj, że przyjemność bycia tutaj, w środku tygodnia upycham między obowiązki.

Oczekiwanie
Słucham muzy: „Nie ma nas, nie ma nas”. Czy to jakaś aluzja? Ktoś mopem przeleciał po głównym parkiecie. Ostatnie spóźnione szlify. Chyba prosto do pracy pomknę albo urlop na żądanie? Czekam. Jadę z koksem dalej. Pustkę wypełniam. Szukam z nudów przyczyn. Może jutrzejsze urodzinki obchodzi i zapomniał, a może w kibelku się zaciął? A co gdy nerwy puściły przed występem? Zostańmy przy opcji: Drzwi się nie chcą otworzyć. Byle tylko nie w tej wygódce, do której ja się zaraz wybiorę. Patrzę do torebki. Połowę zapasów wyjadłam. Zaczyna mnie to bawić. Uśmiecham się sama do siebie. Głowa z pomysłami zasuwa. A może w korku stoi? Bo był nie lada wielki. Sama jadąc, doświadczyłam. Sama byłam ociupinkę spóźnioną. Pomysły już się kończą. Słyszę podpowiedź niewiasty: Może to on za konsolą na scenie? Wgapiam się. Wgapiam się. Nie z dłuższym „e” – niemożliwe. Wącham. Obok w ruch idą domowe kanapki. Towarzystwo zgłodniało, więc zapachniało wędlinką. Idziemy z psiapsiółką poszukać. Dziewczynom obok oznajmiamy: Pogonimy chłopaka i tyle.
Wiecie? Oczekując ponad godzinę, można złościć się co niemiara. Ile z tego jednak pożytku? Mnie dzięki dobremu towarzystwu wszystkie mięśnie twarzy bolą. Poziom DHEA dosięgnął zenitu. Dzięki spóźnieniu Iglo mit chwilowo obalam, że ponoć po czterdziestce niedobory hormonu szczęścia dokuczają.

Minutę później
Król na scenie a ja na tronie. Pięknie. Dołączam szybciutko do reszty. No nareszcie! Jest. Ciemne spodnie z kieszeniami, troszkę srebrnego łańcucha dopasowana koszula. Góra rozpięta, podwinięty rękaw, powtarzalny schemat. Charakterystyczna czapeczka z daszkiem, miast z teledysków nieco rozwianej czupryny z uczesaną na bok grzywką. Mięśnie? Z daleka widać. Z figurą nie polemizuję. Zęby? Umyte na tysiaka. Z ostatniego rzędu widać jak biel z buzi tryska. Koniec żartów. Wyłączam na chwilkę głupawkę.
c.d.n.

MIODEK

Zasłuchałam się minut kilka, w poranny program z prof. Janem Franciszkiem Miodkiem Dzierżąc w dłoniach ciepłą herbatkę ze szlachetnym krupcem oczywista sprawa. Taki facet co od kiedy pamiętam, mądrze mówi o naszym zawiłym języku. Zrobił charakterystyczny dla niego gest ręką, głowę lekko w lewo przechylił i co ja słyszę?
Można powiedzieć dwojako: Człowiek niepełnosprawny. Człowiek z niepełnosprawnością. Poddaję słowa głębszej analizie. Oba poprawne, ale cóż w tożsamości za różnica? Wokół mnie nikogusieńko a ja do siebie gadam.
W pierwszym przypadku coś nie tak z nami całymi, w drugim zaś członie po prostu tylko mała część nas choruje. Wolę faktycznie to drugie. Po co wrzucać wszystko do jednego wora? Mówimy o tym, co widzimy i co odbiega. Może zauważać w nas tę dużą część, na którą nieskierowane akurat wszystkie na scenie reflektory. Tę, której leczyć nie trzeba? Zerknijcie na siebie. Mankamenty pozostawcie z boku. Ideały to fikcja. Perfekcja? Oj dłuższy temat.

I tym akcentem płynnie przejdę do następnego wpisu. Skoro wspomniałam o scenie i światłach zobaczmy jutro kto na jakiej, gdzie i jak zaśpiewa. Następne wpisy dla tych, co lubią muzykę.

U+RODZINKI

Dzień
Jadę przez las. Ti dit. Ti dit. Facebook, SMS – y, Messenger. Telefon w szwach pęka. Przypomina mi się stukot pociągu z dzieciństwa. Zerkam. Tak wiem. Podczas jazdy nie wolno. Niepokorna ze mnie bestia. No to zatrzymuję się na chwilę. Dodaję: 100 lat + 100 lat + 100 … policzyć łatwo. Przecież ja końca świata doczekam! Byle tylko w zdrowiu. No i rekord pobiję. A co jak go przeżyję? Litery wielkie więc okulary zbędne. Są balony, świeczki i kwiaty. Czuję prawie ich zapach.
Zerkam w kalendarz. Urodziny, jednak nie u rodziny. Moje. I tylko moje. Ojej! To już! Jak nic roczek przybył. Chwila zadumy. Dłuższa. Cisza taka chwilowa. Milczenie z mojej strony. Chyba się lekko z wrażenia pod pachami spociłam. Żart. Wstyd leciutki. Przecież ja ostatnio skromna w tych tematach. W myślach dużo Wam życzę dobrego a co w najnowszych wynalazkach? Mało udzielania, mało komentarzy, nieraz tylko krótkie odpowiedzi serdeczne w pośpiechu pisane. Oj macie ludziska do mnie cierpliwość. Uparciuchy z was niesamowite. Życzliwe, pamiętliwe i dużo w was ciepła. Każde dwa słowa i te, co litanią są prawie. Wartość wszystkie mają dla mnie w tabele nie do ujęcia. Poczuć się ważnym, potrzebnym, chcianym, lubianym. Poczuć w sercu, że gdzieś u kogoś zostawiło się w głowie cząstkę siebie. To chyba najpiękniejszy podarunek.
Dziękuję, że jesteście.

Wieczór
Chwila dla siebie. „Ti dit” coraz mniej. W ustach czuję słodki posmak, mimo iż paszczęcha przeszła wieczorny procesik dezynfekcji i dezynsekcji. Jeszcze chwilę temu malutkie płomyki dziesiątek świeczek przytulonych do siebie zamieniły się w wielką łunę światła. Zjawiskowo było i szybko. Marzenie! Marzenie! Bez marzenia się nie liczy! Czułam się prawie jak strażak gaszący pożar. Udało się. Chmurka dymu ulotna zniknęła. Kreatywności nie zabrakło.

Noc
Niedługo sen. Spoglądam na małe pudełeczko leżące tuż obok mnie. Napis z błędami a w środku jeden z najdziwniejszych prezentów, z jakim miałam dotychczas do czynienia. Para używanych skarpetek, znalezionych pod łóżkiem, w okresie, gdy na onuce w moim otoczeniu ogólnie wielki deficyt. Dla tych, co w chłodne dni lubią otulić czymś stopy, wiedzą, że słowo „para”, czyli dwie, jest odpowiednikiem wykwintnej potrawy spożywanej w restauracji z trzema gwiazdkami Michelin. Rarytasem. Diamentem już oszlifowanym. No dobrze. Ociupinkę przesadziłam.
Dziecięce pomysły, które zawierają nutę zrozumienia. Takie co z uważności stworzone i według dostępnych zasobów. Bawią, zaskakują, potrafią wycisnąć łzę z oka. Warto z dziecięcych pomysłów brać przykład.

Północ
Czytam, jak widzą mnie inni. W moje ręce wiersz wszak wpadł w formie prezentu. Głowa zatrzymała myśl na chwilkę. Dziękuję Ci mamo. Kocham Cię. Kiedy już wszystkie płatki z kwiatów spadną, okruchy ciasta psiak strawi, materialne prezenty kurz przykryje, wiersze do nas wracają. Gdy już autora blisko nie będzie, pozostają słowa. Ich czas się nie ima.

(…) Chodź kobietką zabieganą:
z telefonem, samochodem, nic nie czyniąc mimochodem
nie odpuszcza, gdy potrzeba by osiągnąć pułap nieba. (…)

Ti dit. Ti dit. Ti dit. Północ się zbliża. Ostatnie życzenia. Jutro może i Ty usłyszysz coś miłego?

KOBIETA SPRAWCZA

Porównujemy się z facetami, różnic szukamy, a w nas kobietach również przedziwne rozbieżności drzemią. Tak nas Bóg stworzył. Odmienność każdego z nas wśród facetów i bab, po to, aby nudy nie było. Aby się wzajemnie uzupełniać. Dzisiaj o kobietach mocy w których dużo jednocześnie wrażliwości. Najbardziej sprawczych, bo ich siła i empatia jest na co dzień w równowadze.

Rodzi się. Z potrzebą miłości tak od zaraz i ciekawością tegoż świata. Z małej pociechy, która zdążyła po drodze znaleźć czas na zbieranie kwiatków, wyrasta ta, dla której nie ma przeszkód. Potem idzie jak burza. Pisze się na każde postawione jej zadanie. W radości, gdy jej to tylko przyjemność sprawia, wśród łez, gdy nad nią silna ręka wcale nie Boska. Często kosztem własnych marzeń robi coś dla innych. Klepana po ramieniu jest w stanie i jeszcze bardziej w stanie, pokazać, na co ją stać. Rewolucjonistka, Amazonka, Bogini. Wypełniona bardziej miłością do innych niż wielokroć do siebie. Przenosi góry. Zaraża emocjami. Swoje marzenia przy dobrych wiatrach spełnia, a gdy pod wiatr własne potrzeby chowa do wielkiego magicznego woreczka ukrytego gdzieś w przestworzach własnej wyobraźni.

Kiedy lata liczy się w dziesiątkach, kobieta sprawcza ma już niejednokrotnie partnera, dzieci czy ludzi dookoła, którzy po drodze wręcz do niej przylgnęli. Kiedy była panienką, byli dla niej wzorcem, pociechą, kierunkowskazem lub natrafili po prostu na moment jej emocjonalnych słabości czy potrzeb. Przytulił na chwilę. Kto? Ten, który kochał, bo jakże inaczej. Ten zagubiony, który potrzebował wiecznej opieki albo ten, co sprawczy co najmniej jak ona. Wiedzący, że zawsze za nim nadąży. Ten, któremu życie dużo mniej wrażliwości dało lub własna jego wrażliwość po drodze mu umknęła. Ona pełna ciepła Indiana Jones w spódnicy, dla bajtli a szczególnie swojego wybrańca chce dobrze. Matkuje bez względu na wiek lub udowadnia swoją moc, co dzień mówiąc: Dam radę. Dam. Świat na barkach przenosi z miejsca na miejsce. Daje bezpieczeństwo, pozwala zwierzać się, przejmuje i ratuje, to, co inni uważają za stracone, Kobieta z wadami, a jednak szczęściarz ten, który na swojej drodze spotka kobietę sprawczą.

Czy czujecie się Kobietą sprawczą a wasze życie to „nic dodać, nic ująć”? Jeśli tak warto zatrzymać się i powiedzieć: Jestem spełniona. Wszechświatom dziękować.

A co jeśli coś w tym udowadnianiu i nadążaniu za innymi zatraciłyście się po drodze, dla kogoś lub czegoś zapominając o sobie? Co, gdy czujecie, że gdzieś w środku tęsknota za zbieraniem kwiatków, dziecięcym szaleństwem, seksem, dozą lenistwa itp.?
Jeśli macie ochotę, zagłębcie się w tym momencie w siebie. Dajcie nura do głębin, tam, gdzie inni wglądu nigdy mieć nie będą. Poszperajcie we własnych marzeniach, tęsknotach i strachach. Ostatnio usłyszałam słowa: Ale to będzie bolało. Pomyślałam: Skoro i tak już boli? Samoświadomość to najlepsze lekarstwo na nasze bolączki. To otworzenie rany, żeby zobaczyć, co było przyczyną w samo zatraceniu. To bycie lekarzem bez papierów, dla najważniejszego pacjenta – Siebie. Kto odważny?

HOP HOP CHOPOK 4/4

O! Słoneczko wyszło. Dzisiaj ambitnie. Jestem jedna z pierwszych na stoku. Przeglądam na szybko Facebook’a. No. No!. Nie tylko ja na widok białego mam bzika. Ktoś tęsknił za białym i już zdjęcie z białym puścił. Inny widoczkami się chwali. Chwali się, że ludziom chce się, o każdej porze (jeździć po białym oczywiście).
Pierwsze zjazdy z rana to czysta przyjemność na tacy podana. Równiutko i gładziutko. Trzeba korzystać. Za kilka godzin, no wiecie już co: Muldy, muldy, muldy. Przyzwyczajajcie się. Gdy ma się świadomość, że to kolej rzeczy naturalna, łatwiej zaspy przełknąć.
Pod nogami drobne paseczki po przejeździe ratraka. Ciągną się wzdłuż stoku i na całej jego szerokości, Końca nie widać. Widok maniana. Myśl przyszła: Przejadę, zniszczę, pierwsza będę, jak nie ja to przyjdą inni. Co za uczucie. Przede mną zdążył jeden, po nas byli następni.
Czekam w kolejce. Jak ktoś chce sobie przypomnieć czasy komuny, zapraszam tutaj. Kolejka to czas na rozglądanie się, czy refleksję. Skupienie jest, więc medytację odkładam na kiedy indziej. Przede mną dziewczyna na luzaka, czyli bez rękawiczek, za to z patentem pierwsza klasa. Poducha na tyłku, bo jeździ na desce.

W połowie stoku uwagę mą zwraca starszy elokwentny pan. Z otwartą buzią analizuje matematyczne wyliczenia przepisami objęte: Narciarz, aby zapewnić mu bezpieczeństwo, powinien mieć 20 metrów wzdłuż i 20 metrów w poprzek puściutko puściuteńko. Patrzę na „śnieżną autostradę”. A tam? Jakby ktoś mrowisko rozgrzebał. Jadą „mrówy” jedna obok drugiej i trzymają się w miarę razem. Zsuwają się, pozostawiając za sobą mnóstwo krętych śladów. Nawet się nie powybijają. Jadą skupieni, w zgodzie, w pogodzie i niepogodzie. Kiedy ludziska śniegu spragnione przepisy a rzeczywistość nijak się raczej mają do siebie.
Dwie godziny później, skończyło się. Po gładkim stoku postało tylko wspomnienie. Lubię ten niedosyt i lekki zawód. Wtedy? Patrzę w niebo. Wypatruję niebieskiego. Pięknie się z białym prezentuje, nawet jeśli białe odbiega od marzeń. Zaraz potem znowu z garbami na trasie się dogaduję, a co innego mi mam czynić skoro: Garby, wyboje i wystające cycole na śniegu to po części też moja zasługa.

Przemiła rozmowa przed ostatnim zjazdem z panią, która wciąż się łamie. Jeździ sama, bo dla znajomych i męża wyrozumiała. Wie, że każda trasa będzie dla niej najlepsza, bo przez nią wybrana i do niej dopasowana. Wiele razy słyszałam, jak to ludzie na stokach nie mogą się dopasować. Ach te żony, co ciągle zrzędzą: Teraz twierdzą, że za szybko, a innym razem, że tam za stromo. No i śmignął właśnie obok mnie z krwi i kości facet. Bo oni kochane kobiety muszą się wyszaleć, wiatr we włosach mieć, nawet kiedy włosów już nie ma. Często się zasiepać, zmęczyć tak na maksa. Tacy są, a my przy nich ostrożne, albo boimy się często przyznać, że po prostu się boimy. Lądujemy po każdym zjeździe w knajpie albo w końcu zwożą nas ze stoku. I po co to i na co? A gdyby tak po swojemu co jakiś czas?
Jak ten mały szkrab, na którego właśnie patrzę. Zatrzymał się, przycupnął przy śniegu, jakby kwiatka pod białą pierzynką szukał.

Wieczorem podsumowuję cały wyjazd. Ważne, że się chciało. Zjeżdżać, wjeżdżać, przeciskać w kolejkach. Również, że satysfakcja była, chociaż technika ktoś by powiedział nie ta. Tego, co tutaj się nauczyłam, nikt mi nie zabierze. Tego, co zobaczyłam, usłyszałam i mogłam wam opisać również.

 

HOP HOP CHOPOK 3/4

Wiatr ustał. Cóż za radość. Wsuwam na tyłek po raz kolejny portki. Kominiara na łepetynie ląduje, już nie wiem po raz który. Gdzieś za daleko pojechałam, a to okazją jest do odkrycia nowych tras. Czego się nauczyłam, odkąd jeżdżę na nartach? Czasami jak nie możesz na mapie się odnaleźć, jedź w górę, a potem w dół, a potem w innym kierunku w górę, a potem znowu w dół gdzie nogi poniosą, byle wzdłuż stoków. Numerki ważne, ważniejsze, żeby się nie powtórzyć. No i kolory. Niebieski dla tych, co chcą lekko, czerwone jak już wiary w siebie nabierzesz. Czarne? Czarne na zasadzie. Jedź, tylko nie połam się. Szukasz. Szukasz. Szukasz. Za którymś razem lekki napięcie puści i powiesz: O tę drogę znam. Niesamowite uczucie odnalezienia się w przestrzeni.

Sunę w górę na linach podwieszona w sześcioosobowej prawie huśtawce. Jestem kilkanaście kilometrów nad ziemią. Komuś biały kijek z dłoni wyleciał i stoi jak wryty gdzieś w śniegu nad przepaścią. Faceci mu zazdroszczą. Obok mnie nietypowa załoga. Brodacz, pokazując najwyższy z tutejszych szczytów, twierdzi, że musi jeszcze dzisiaj szczytować, tak dla dobrego samopoczucia. Młoda kobieta z lekkim wąsem, z piersióweczki pociąga. Zapach już wcześniej się niósł. Obstawiam na alkohol typu wiśnioweczka na spirytusie, który nie zdążył dojść, bo przecież zima przyszła. Zastanawiałam się, dlaczego ona bez rękawic, skoro mi by palce odpadły. Teraz już o jej krążeniu płynów w żyłach wiem dużo więcej. Koniec lenistwa, teraz chwilkę kolankami, ramionkami i dupką popracuję. Jadę. Słyszymy się za chwilę.

Następny wjazd. I języków kilka. Ludzie zjechali z wszystkich krajów ościennych i spoza. Nawet Azjatę spotkasz. Część zrozumiesz więcej, część mniej, przy innych wielkie gały zrobisz. Ile się nauczysz to twoje. Rosyjski, angielski, słowacki, niemiecki, fiński? Może. Wszystkie narody świata łączcie się razem.

Odpoczynek. W „przystani”, w której ciepłe i zimne trunki podają, czas na gorące kakao. Już sam zapach zniewala, dopieszcza na wierzchu bita śmietana. Obok przy stoliku matula karmi dziecię malutkie. Oczywiście między jednym zjazdem a drugim. Obok niej reszta gromadki. Pięcioro dziatw naliczyłam, niewielkie takie, następne właśnie ze stoku zjechało. Do tego tato i babcia. Wszyscy na nogach buty narciarskie i przyszli się rozgrzać. Dziadek dzisiaj od pilnowania, tej dzieciny co ostatnia na świat przyszła. Na kogo trafi jutro? Dla takich ludzi nie ma przeszkód. Tacy narty na nogach mają, zanim nauczą się słowa „narty” pisać. Domyślacie się, które pociechy w życiu radzą sobie potem najlepiej?

Wracam na górę. Dzisiaj na stoku ktoś by brzydko powiedział … , przeklinać nie będę, bo dzieci mogą czytać. Muldy, mgła, wiatr, słońca jak nie ma, tak nie ma. I co? Wrócę tutaj jutro. Dlaczego? Bo przy tych ludziach lata do tyłu się cofają, przy nich czuję, że nie tylko trwam.

HOP HOP CHOPOK 2/4

Niebo? Niewiele się zmieniło. Szaro, buro i ponuro. A do tego pięknie śnieg pada. Dla kogo cudownie to cudownie. Dla narciarza niekoniecznie. Dodatek specjalny? Wietrzysko. Uszy bolą. Przedziera się przez szczeliny, świszczy i drażni małżowinę uszną i całą resztę ustrojstwa. Będzie dobrze. Zakładam kominiarkę, kask, gogle, o wełnianych gatkach nie wspomnę. A propo: Wiecie, że wełna przechodzi druga młodość? Tym razem na merynosy trafiło. Takie włochate barany o poważnej ciągle twarzy co im nieźle rogi powyginało.
Wieje. Jestem dopiero u podnóża, a tutaj już chce nóżki i raczki z korpusu powyrywać. Obok mnie dziecię jedno i drugie. Dziesiątki pociech, a dorosłych setki. Krecha w górę. Na górze jeszcze śmieszniej. Kto ze sportów zimowych korzysta, zasadę zna, wszystkim przypomnę:
Najpierw się wjeżdża orczykiem, krzesełkami, gondolką, czym tylko się da wyżej i wyżej. Potem wedle fizyki w dół, bo przy tym największa frajda.
Dzisiaj fizyka nie działa. Ja Ci w dół chcę, a tu wiatr do góry spycha. Buzia pełna wiatru, wiatru we włosach nie ma. Jak już wspomniałam na głowie to i owo. No i jadę na nartach pod górę. Bajer. Chyba jednak warzywka na obiad mało. Mięso by się przydało. Inni co mięsożercami są, też lekko nie mają. Zatrzymałam się na chwilę, bo warto. Rozglądnęłam się dookoła. Widok jak z bajki J. CH. Andersena. Po szerokim stoku, do wysokości kolan gonią drobne wiry śnieżne. Między nimi cień sukni Królowej Śniegu, próbuje za nią nadążyć, gdy ta wraz z małym chłopcem o dźwięcznym imieniu Kay do swojej krainy na białych saniach powraca. W nosie świeżym suchym powietrzem zakręciło.

Dzisiaj zamiast od stoku do stoku, ludzie jeżdżą od knajpy do knajpy. A mnie od wiatru ciągle pędzi do toalety. Zamiast kieliszków z trunkiem co rusz WC zaliczam. Oj Wietrze, Ty Mój Wietrze!
Zjeżdżam w miejsce, gdzie przygody początek. Na dole znowu długa kolejka. Im gorsze warunki, tym „pucholubnych” więcej. Uśmiechniętych i krzyczących wręcz: Jeszcze chcemy. Chcemy jeszcze! Trudno Wam to zrozumieć? Ja już przestałam dochodzić. Dałam się wciągnąć.
Nagle? O jakie ciepełko w paluszki, jakby żarem ktoś je pomuskał! Pupka ciepło miała od podgrzewanych kanap, raczki i nóżki były pomijane. Tylko dlaczego one takie sztywne?
Na koniec sprawdzam, co ludziska jedzą. No jakże by mogło być inaczej. Toć to Słowacja. „Cycek” za „cyckiem” sprzedaje się pierwsza klasa. Lub jak kto woli „buchta”. Tak najbardziej po ludzku: bułka na parze ze śliwkowym nadzieniem, posypana od słowackiego serducha makiem lub kakao. O maśle, w którym pływa, nie wspomnę, czyli tłusta pychota, która każdego narciarza przetrzyma z pełnym brzuchem do końca. Podana przez młodego kawalera o uśmiechu z reklam past do zębów, który zupę z grzankami nakłada w rytm unoszącej się w powietrzu żwawej i głośnej muzyki. Jeśli ktoś się zapyta jeszcze: Po co innych na tę górę ciągnie? To powiadam: Chociażby po to, żeby takie chwile chłonąć. Muzyka, dobre jedzenie, ludzie pełni pasji. Niebo, żywioły i góry, niejednokrotnie wyjątkowe jak Olimp służący mitologicznym Bogom. Szczyty w chmurach. Piękne, nieprzystępne, nieodgadnione o każdej porze roku. Nie wszystkie.

Jest wieczór. Pod moim ciałem leżaczek, nad głową tylko niebo. Jestem w tapidarium, gdzie strażnikiem jest cisza. Tylko jednej muzyce pozwala wejść sobie w słowo. Tej, która duszę koi, która zabiera w świat zapomnienia. Staram się odpowiedzieć na pytanie: Po co jechać w te góry i szczyty zdobywać, ubierać na siebie to wszystko, przez śniegi się przedzierać, z wiatrem toczyć boje skoro można w cieple i przed telewizorem?
Patrzę na płatki śniegu, które znalazły tu na szklanym dachu azyl. Na puch leżący na gałązkach pobliskiej sosny, który stał się dla nich obecnie pierzynką. Na sople lodu, które zwisają jedna przy drugiej jak w wojsku. Błyszczą się w świetle ciepłych promieni niewielkiej stylowej lampy. Każda sopelka innej długości, będzie żyć, dopóki słońce nad górami nie zagości. Powiecie: Tak leżeć to można i bez tych wszystkich zmagań. Owszem — powiadam. Można, tylko satysfakcja nie ta. Świadomość, że cos się zrobiło po to, by ciało mogło żyć dłużej, aby serce z dumy biło, że się reszcie naszej ludzkiej materii chciało. To dopełnienie tego, co przyjemnością zwiemy. Jedno z drugim daje to, co sensem życia czasami nazywamy. Wszystkim Wam życzę utrzymać równowagę w tym, co ze zmaganiem się kojarzy i pozytywnym lenistwem.

Wiatr dzisiaj pokazał, co potrafi. Jakie jutro szykuje niespodzianki?

 

HOP HOP CHOPOK 1/4

2000 metrów w górę, 2000 w bok, 2000 metrów w dół. Łatwo zapamiętać. Czyli mówiąc prościej: Dość wysoko a trasy długie i szerokie. Chopok wita. Pierwszy wjazd.
Szczyt góry znikł wśród chmur w kolorze dymu, który pamiętam z kuchennych widoków, gdy cosik się przypalało za mych młodzieńczych czasów, czyli jeszcze tak niedawno. Do tego ponury widok, który odpala myśl: Oho! Katastrofa. Bida. I na co i po co ja tutaj. Do tego zza góry zapach smażonej kiełbasy z dużą zawartością papryki.
Patrzę pod nogi. Biało, bardzo biało. Patrzę przed stopy odziane w ciężkawe buty. O cholibka czyżbym królika przejechała i tylko długie jego uszy ocalały? Nie. Nie. Na moich nogach spoczywa sprzęt z dawna już zwany narciarskim. Zaczyna się biała frajda. No powiedzmy. Gdzieś obok rozmowa dwóch kawalerów. Jeden wielkie oczy robi, drugi jeszcze większe. Pilnowałeś mi deski? Pilnowałem jak swojej. Ktoś podszedł i z deską odszedł. Pilnowałeś nie mojej? I już obaj się śmieją.

Kocham te klimaty. Kiedy patrzę na młodzież i dzieciaki w niedopiętych kurtkach, podwiniętych spodniach od nogawek i rękawiczkach ubranych na opak. Śmigają bestie, aż trudno ich dogonić. W śnieg, mróz, deszcz, zawieje. Po muldach miejscami lodzie a miejscami błocie. Białych świeżych zwałach puchu, który właśnie napadał i prawie po trawie, bo i tak bywa. Dorośli oczywiście w niczym nie ustępują.

Na krzesełkach gdzieś pod niebem toczą się rozmowy o ulubionych okularach czyjejś żony, które nie koniecznie narciarskie, jednak długo rozmówczyni służyły. Ulubione i takie z teledysku kultowego zespołu Kombi. Pamiętacie co niektórzy? Przyglądam się reszcie gawiedzi. Oczywiście są tutaj i tacy co przywiązują wagę do sprzętu i marki, jednak większość to Ci, u których myślenie: Byle w tyłek zimno nie było, nosy nie poodpadały i dawaj w dół, chociaż w dół nie zawsze tak lekko. Czasy na pokaz jakby się skończyły.

Pierwszy zjazd, drugi i trzeci. Kolejki i pełne kanapy. Na stokach starsi, młodzi i takie coś małe co dopiero od ziemi odrosło, zamiast pionu się trzymać już pochyłego żądny. Nieopodal stoku ciekawy widok. On i ona. Para. Ona na „jabłuszku zjeżdża” i śnieżne kule na bałwana toczy. Radosna, dużo w niej z dziecka. On w tym czasie zdziwiony i w telefon na mrozie wpatrzony. Kto więcej skorzysta? W innym miejscu sanki prym wiodą. Przypomniały mi się moje początki przygód i dochodzenia, jak to na górę wjechać i jak z niej z największą frajda zjechać.

Dzisiejszy dzień podsumowuję: Muldy, muldy, muldy. Tak ich było dużo, że zamiast narzekać, przyjemnością się stały i jednym wielkim wyzwaniem, a w ostateczności satysfakcją. A potem padłam i już nie powstałam, aż do dnia następnego. No może jeszcze na chwilę dla słów tych nakreślenia.

RODZICIELSKIE ZAGWOZDKI

Przyglądam się, rozglądam, podpatruje, kibicuje z lekka życiu. Znowu? Powiecie. Oj tak. Znowu. Podglądam studniówkowe balowanie. Z podziwem i zachwytem.

Polonez i setki sukien. Długich, koronkowych i w eleganckich kolorach. granatu, ecru i czerwonego. Pięknych jednym słowem. W nich rozporki a pod nimi nogi. Gładkie jak atłas, cellulitu, jeśli doświadczyły to jeszcze nieświadomie. Na jednych buziach tancerek prawdziwe uśmiechy widnieją, na innych przejęcie małe, po którym za kilka godzin nie będzie śladu. Obok dam kawalerzy. Panowie w białych koszulach jak u D’agtagnana. Co jeden to przystojniejszy. Co drugi brzuch do zdjęcia wciąga. Muszkieterów cała plejada. Obejmują swoje panny. Młodzi panowie do towarzystwa plus milejdy, hrabiny i księżniczki w jednym miejscu. Dodam miejsce piękne, bo w pocie czoła przez rodziców głównie i dzieci do balu przygotowane. Ja już z wrażenia spocona.

W głośnikach muzyka płynąć zaczyna. Niejedna matka ślini się na widok swojego syna. Łza w oku. Każdy z zainteresowanych przyszedł, chociaż na chwileczkę. Trudno wygonić zgredów z sali, na której zaraz bal się zacznie. Ten staruszek co sprytniejszy do ochrony czy pomocy się zgłosił. Z ciekawości czy z miłości do piękna? Ważne, że mogą i chcą.
Wszyscy maturzyści na parkiecie dla swoich matek i ojców to jeszcze dzieci. Dzisiaj świat zabiera ich w dorosłość. Jak dobrze na nich popatrzyć. Zostaję. Nie ma mowy, żebym to przegapiła.

Czas leci. Dziewiąta, jedenasta, północ wybija. Młodzież u schyłku szkoły średniej niezapomniany widok. Patrzę, gdy tańczą w dymach. Myślę, która to bym ja była, gdyby mi nagle lat odjęło. Ta, co tańczy lekko jak Anioł, a może O! Tamta, co w skupieniu, każdy krok analizuje? Obie mają dobrze jak u Pana Boga za piecem. Jedna i druga takie oryginalne a przed nimi całe życie.

Ile te dzieci na co dzień wyzwań nam przynoszą? Tyle że niejednokrotnie rwiemy sobie z głowy włosy. Żeby na co dzień były takie jak w tej chwili! Bez obciążeń, wolne, swawolne i dla nas rodziców wyrozumiałe. Dodam, że są, tylko nie po naszemu to okazują. Rodzice chcieli tu być za wszelką cenę. Inny świat, inne spojrzenie i podejście. Pełna integracja pokoleń. Dzisiaj nikt nikomu nadto nie przeszkadza. Rodzic „strażnik porządku”? A co tam, niech sobie będzie, Jeśli kocha, to na zakazane oko przymknie. Życie.

Trudno mi zasnąć. Nie tylko mnie. Gdzieś w powietrzu krążą marzenia rodziców, którzy już do domów trafili o tym, aby studniówkowej magii doświadczyć chwilkę dłużej. Już w łóżku leżą, już zmęczenie dokucza a tutaj dylematy: Wracać nie wracać do córy czy syna? A może jednak sukienkę zarzucić czy portki i pobiec jeszcze i pobyć? A może drugą turę na dyżurze rodziców wymienić dla tych kilku cennych nie do powtórzenia minut?

Żal, że się poszło. Doświadczyłam, dotknęłam, czy mam na smętki rozwiązanie?
Czasami można wrócić, wyciągnąć rękę po szczęścia jeszcze troszkę. Czasami zamknąć oczy i powiedzieć: Dziękuję, że tego dnia życie dało mi więcej, niż można się spodziewać. Powroty też bywają rozczarowaniem. Wracamy, a tam? Koniec, nie ma, pełnoletnia pociecha gdzieś umknęła. Jakiejkolwiek decyzji w tym dniu nie podejmiecie, bądźcie spokojni. Troszkę cierpliwości i pokory. Nawet jeśli teraz czegoś nam mało, świat to wypełni. Warto odpuścić, nie spodziewać się, bo często zachłanność nie popłaca. Piękne samo przychodzi. Jeśli oddamy światu nasze oczekiwania, on wróci nam z nawiązką to, co dla nas cenne. Tak jak mnie dzisiaj. Chwile, których nie kupię w żadnym sklepie. Nieplanowane a jakże cudowne.

Dziękuję wszystkim, którzy przymknęli na mnie oko, gdy ja oczy na bawiących się wybałuszałam. Wszystkim rodzicom, których spotkałam na swojej drodze, gratuluję takich dzieci i takich życzę więcej. Czy draniami są na co dzień w naszych głowach, leniami, czy aniołami bez skazy? Życzę podrostków, którzy nie wstydzą się swoich staruszków, przytulają ich na oczach innych, nieoczekujących od nas bycia idealnym rodzicem. I vice versa oczywiście.

CZTERY PORY ROKU, ZIMA

Tęsknimy za wiecznym słońcem, a tymczasem tam, gdzie byt nasz codzienny, śnieg pochłonął większość zapachów. Pod grubą warstwą skrył letnie dźwięki i smaki, przykrył resztki nadziei na krótkie rękawki. Wkurzamy się. Złościmy, marząc o Teneryfie i Dubaju czy chociażby za lipcowym ciepłym piachem nad rodzimym morzem. Zima. Sprzyja nam czy nie sprzyja?

Scenka 1:
Samochód mknie przez wieś. Taką gdzie jeszcze czasami dziadkowiny kochane na ławeczkach przed domem w drogę się wpatrują. Niejeden powiedziałby, że bez sensu. Rozglądam się dookoła. Białe niebo jeszcze śpi a słońca od miesięcy nie widać. Słońce wschodzi, a w nocy przyprószyło porządnie. Mocno starsza pani w chustce ukwieconej, z plastikową wielką szuflą odgarnia przydomowy chodnik. Chodzi starowinka w te i we w te, skupiona i pełna wigoru.

Scenka 2:
Przemierzam basenową nieckę. Po wodzie wieść niesie. Ludziska o resztkach noworocznych postanowień opowiadają. Znowu. Co rok tak mają i zarażają. Ile w tym werwy i chęci i siły i nie wiem jeszcze czego, tylko wielu z nich czasu brakuje. Plany zadbania o Siebie. Same na kartce skrzętnie spisałam. Kalendarz zapełniony ręce opadają. Po co to mi i na co? Pierwsza wymówka i druga. Wszystko po dwóch tygodniach wraca do normalności. Chyba jednak wolę spontanicznie. Tak z lekką dozą zaciekawienia i chęci. Odpuszczania co nie moje i szukania czegoś więcej. Dużo przyjemniej i prościej cel osiągnąć. Wiem, wiem: Łatwo się mówi.

BIAŁE
Kiedy
na ziemi robi się biało, nie trzeba planów. Śnieg sam wymusza działanie. Bierzemy w dłonie łopaty, szufle czy chociażby samochodowe skrobaczki. Jeden człek, bo przepisy mówią, drugi, bo by do pracy nie wyjechał. Już pisząc o tym, wracam do wspomnień z dnia poprzedniego i zaczynam się pocić. Znacie ten objaw, kiedy mózg już na samo wspomnienie wyzwala w nas reakcje? Zgarniamy więc i przerzucamy śnieg z miejsca na miejsce, a ile przy tym odśnieżaniu radości? Zobaczcie! Gdzieś po drodze bałwan powstał. Przejść się nie dało, przechadzać się już można. Życie wymusza bez postanowień, zapał jest bez obiecanego. Kiedy na ziemi robi się biało u ludzi miny bardziej radosne. BIAŁE lepsze niż stagnacja, lepsze niż szare drogi i ponure niebo. Jeden wypadek na drodze i drugi, bo ślisko. Zima utarła komuś nosa. Więcej nie trzeba, żeby głowa nasza myślała o bezpieczeństwie. BIAŁE to zdrowie naszych dzieciaków, to pasje i spełniane się na stoku. BIAŁE to palce u nóg i rąk piekące tak na zdrowie. Ktoś rower po śniegu toczy. Wielki szacun. Inny próbuję pedałami kręcić, więc jeszcze większy wzbudza mój podziw.
Jadę a droga szeroka i pusta. Właśnie wygasły przydrożne lampy. Niebo pokryte jest chmurą przypominającą spód ogromnej bezy. Przy następnym z domów znów ktoś skrupulatnie odkrywa pielesze chodnika. Od godziny chłopina zasuwa. Zaraz za nim bieży już profesjonalny sprzęt. Wysprząta resztę w minutę lub dwie. Jakie to ma znaczenie? Ważne, że facet szczęśliwy, chociaż napracował się po pachy. Inny klnie? Nic nie szkodzi. Sam jeszcze nie wie, że może żywota sobie przedłużył.

Wracam do zimowych palących świątecznych postanowień i gdybam: Czy w zimie nie za zimno troszkę na to, co gorące? Może w ten zimowy czas po prostu dać się ponieść? Bez kalendarzy, konkretnych dat czy planów na zrzucenie kilogramów. Zacząć czynić swą powinność, bo aby móc się spełniać, odchudzać, ruszać, każdy dzień jest dobry. Warto się przyglądać, gdzie potrzeba zgarniania, odśnieżania, sprzątania. Ścinania czegoś, układania, szybkiego biegania do pracy, bo autobus właśnie się spóźnił. Czynienia wszystkiego, co w nas energię ruchu wyzwala i tego, co nauką jest dla nas.

MARZENIA MAŁEGO SZKRABA

Ach te czasy powiadam. Ciekawe, dziwne, ekscytujące i wymagające. Dzisiaj o tym, jak w moich oczach jawi się często dzień dużej grupy maluchów. Przycupniemy chwilę w świecie szkoły i cywilizacyjnej popędowości za mądrością. Dzisiaj też o prostych marzeniach pociech, które schodząc z huśtawki, usiadły prosto w szkolnej ławce.

Późnym wieczorem
W zimowy wieczór gwiazdy już na niebie, a jakiś mały berbeć błagalnymi oczami prosi swoją mamę: Mogę już, mogę? O co prosi smyk w ten nieświąteczny dzień jak co dzień? O możność pobycia dzieckiem. Rozkładam ręce.
Ono chce się tylko pobawić. Zapaść w stan flow, gdzie cała reszta liczy się dużo mniej. Gdzie głowa chwilę może pobyć bezmyślna. W świecie gimnastycznych gwiazd i wśród gwiazdek na niebie także. Marzy pobyć magiczną przylepką albo chwilkę popatrzyć w potocznie zwane pudło.
Analizuję pokrótce. No to jedziemy z tym koksem. Tylko nadążajcie.
Sprawdzian, egzamin, powtórzyć dyktando, lekturę przeczytać i słuchać bacznie uchem języków obcych. Zaraz potem tabliczka mnożenia. Angielski, którego mało w dzisiejszych czasach bez granic i francuski do powtórzenia. Uff. Dzisiaj patrzę na szkolne ankiety. W okresie mechatroniki, automatyki i robotyki ktoś proponuje troszkę ekonomii i programowania jeszcze ociupinkę zaraz na nauki początku. Sprytny maluszek umie już włączać i szperać za bajkami w komputerze. Teraz krok następny. Przyda się, a nie zaszkodzi. Oczywiście wszystko w formie zabawy. I to za darmo powiadam. Okazja goni okazję. Kusi, aby sprawdzić.

Wieczorne zabawy nie od parady
Patrzę na małą rozkojarzoną nieco, przesłodka radosną pociechę. Jak śmieje się do rozpuku. Telefon i net dorwała. Czy matka ma zabrać, bo to nie zdrowo? Może jednak cieszyć się, że malizna jeszcze potrafi się szeroko uśmiechać, w świecie naszych dorosłych smuteczków? Co rusz fikołek, gwiazda lub przysiad. Kręci się w 3D przestrzeni z krwi i kości gwiazdeczka. I opowiada, o tym, co dziecięce. Raduje się jak dziecko — chociaż ktoś dorosłością chce ją opatulać. A na koniec robi slime – a potocznie zwanego glutkiem*. Na twarzy pisze się pełne na czynności skupienie. Pytanie się nasuwa: Dlaczego przy nauce takiego nie ma? Oj niejeden by pragnął do nauki nie gonić i taki efekt uzyskać. Ideał, o którym marzy każdy, co miał okazję przy lekcjach z dzieciakiem siedzieć. Gdybyśmy tylko uzbroili się w cierpliwość.

Nowy dzień
Poranek od strachu w oczach się zaczyna. Czy jestem gotowa? Czy o niczym nie zapomniałam? Karteczkę zgubiłam. Maluch nerwowo wodzi oczami. A co gdy „rzołnież” błędnie napiszę? Mama uspokaja i po głowie ciepło głaska.
Osiem lat dzisiaj nie rozpieszcza. Dzieciństwo w XXI wieku – puste słowo? Podsumuję tak po swojemu, Was z własnymi myślami zostawiam. Wszystko jest po coś, a każdy wiek ma swoje prawa. Czy warto zbytnio naginać naturę, skoro każda gałąź ma swoją wytrzymałość?

Dodatek specjalny dla rozluźnienia tematu
Glutek (Slime) *
Wszystko zaczęło się od superlepkiej cieczy, mieszanki alkoholu poliwinylowego i boraksu, która wydostała się z laboratoriów badawczych. Ktoś sprytny pomyślał:
Dlaczego by na prostym glucie nie zarobić? Zapamiętajcie: Mieszanka kleju, pianki do golenia i Perwollu (troszkę barwnika czy brokatu w wersji full wypas). To już wersja po przeróbkach. Nie brudzi, nie przykleja się. Przelewa się przez palce, tworząc co rusz nową formę, a do tego jest tani jak barszcz. No cóż, więcej do szczęścia potrzeba? Slime to hit tego roku. Zdradzę, że sama uwielbiam. Polecam spróbować, rodzicom co się dziwują i bezdzietnym także. Wszystkim od momentu, gdy zaczynają mówić „Ja dorosły już przecież” oraz tym do lat 100 i więcej. Miłej zabawy, o której jeśli wstyd przecież nikomu nie trzeba mówić. Co wasze to wasze. Powodzenia w glutkowaniu życzę.

SIERŚCIUCHY

Kociaki. Ponoć najbardziej marketingowy produkt po dzieciach. Wykorzystaj jego zdjęcie na reklamie a sprzedaż każde najgorsze badziewie. No może troszkę przesadziłam. Wybaczcie wszyscy Ci, co świata bez kotów nie widzą. Do dzisiaj nie miałam na ich temat zdania. Są, to są, myślałam nie raz, nie dwa. Niejednokrotnie patrzyłam w ich oczy i pytałam sama siebie: To ja za nimi nie przepadam czy raczej one za mną? Pazura nie raz pokazały. Dzisiaj sprawdzam, jaka jest prawda. Biorę pod pachę jednego. Drugiego płci przeciwnej pod drugą, żeby równowagi przypadkiem nie stracić. Uczę się ich na nowo. Sprzątam po „gnojach” i przytulam, bo inaczej się nie da. Uzależniają.

Początek
Jak się u mnie znalazły? To tak w wielkim skrócie. Najpierw zapierałam się nogami i rękami. Potem miał być jeden, tylko trudno było się zdecydować, bo przecież każde małe to cudo piękne. Następnie była pokerowa zagrywka, a po niej „on” i „ona”. Dwoiły się i troiły, żeby wkupić troszkę. Ja cztery widziałam i za głowę łapałam: Co to będzie, co to będzie? Dzisiaj jestem spokojna, bo jak mówią, strach ma wielkie oczy. One mają większe, więc po co bać się tak w ogóle?

Świt
Patrzą na mnie. Toćka w toćkę kot w butach z filmu Shrek. Dwa takie. Czekają bestie. Wampirze czerwone patrzałki z wieczora, kiedy dzień nadchodzi, w błękitne przechodzą. Gapią się tymi swoimi ślepiami boskimi i nie odpuszczą, mowy nie ma. Proszą bez słów. Przykucnęłam. Zeszłam do parteru. Kurczę, wypada drapieżców nakarmić. Patrzę na małe pudełeczko. Otwieram. Wow! Zapachniało, oj zapachniało wysokiej klasy konserwą z czasów, gdy w puszki szlachetne mięsko pakowano. W składzie jagnięcina, wołowinka, kurczaczek, ryby śródziemnomorskie, dziczyzna z krajów niedźwiedzi, wodorosty i warzywka pierwszej klasy. Sosik i kawałki mięska, nie tam żadnej fastfoodowej mielonki. Czego to na rynku nie wymyślą? Wsuwają łobuzy. Kusi i mnie. No cóż, jednak kociego jeść nie wypada. Głodna, bo przed śniadaniem. Górę wzięła silna wola. Słowo harcerza. Kto wierzy?

Zmrok
Spać się chce, ale nie im. Wielkie gały znowu wpatrują się we mnie bez mrugnięcia okiem. Puchate stwory pragną miłości, przytulasków i troszkę po prostu pobyć razem. A zapytały, czy mam czas? Powiadam więc: No dobrze. Dam wam chwilkę maluchy. Ich ciała wiotczeją, gdy tylko biorę na ręce. Są bezbronne i elastyczne w korpusie jak przysłowiowa szmaciana lalka. Rusza się tylko główka i ciemniejszy od całej reszty ogonek. Pierwsza część świata ciekawa, druga mówi: Dobrze mi, oj dobrze. Miękkie łapki z poduszeczkami jak u pluszowej dziecięcej różowej maskotki, oplotły moje przedramię. Dotknij ich lub stopy niemowlęcia a dowiesz się, o czym piszę. Dłonie wtopiłam w futro. Czy jest coś delikatniejszego? Może w niebie. Są jak słodkie pociechy. Ależ one będą się lenić! Po co jednak w przyszłość wybiegać. Cieszę się chwilą. Mięknę. Wkurzam czasami, kiedy nocą chodzą po głowie. Oj pozwólcie tak dzieciom, a całe życie tak będą. Wsłuchuję się, gdy rano traktorzą bezczelnie. Odgłos silnika kultowego Ursusa niesie się po ścianach. Słodki objaw zadowolenia. Futrzaki ląduje tuż obok. Nie przeganiam. Chyba się starzeję. Taki żart oczywista sprawa.
Sprawdzam w opisie. Kot — osobnik przyjacielski, ufny i rozbraja. Zwierz doskonały? Każdy myszołap i czworonóg nim jest. Bez względu na pochodzenie. Każdy, którego zrozumiesz i któremu dasz troszkę swobody. Koci świat odkrywam, wrócę do niego, jak dranie masy trochę nabiorą. Zostawiam Was ze zdjęciami i nauką własną z życia płynącą: Pobądź ze zwierzakiem dłużej, a każdy skradnie twoje serce.